poniedziałek, 5 września 2022

Spełnione wakacje cz.3

     Jola z ciocią Aliną przygotowywały śniadanie, a Mirek poszedł do studni. Znajdowała się ona na podwórzu z drugiej strony domu u cioci Julii i wujka Juliana. Aby tam się dostać, musiał Mirek przejść przez furtkę w płocie z desek, odgradzający posiadłość cioci Aliny od rodziny siostry Julii, Ziętarków. Ciocia Alina mieszkała osobno i sama się gospodarzyła, a jej siostra razem ze swoją rodziną prowadzili całe to wielkie 25 hektarowe gospodarstwo. Tam pracy było mnóstwo. Mirek i Jola spędzali wakacje raczej u cioci Aliny, ale mimowolnie kontaktowali się z rodziną drugiej cioci. Gdy Mirek poszedł do studni, akurat trafił jak ciocia Julia dawała jeść kurom i ich pisklętom na podwórzu. Zaciekawiony podszedł do niej, aby zobaczyć pisklęta.

    –  Dzień dobry ciociu!  –  rzekł Mirek.

    –  Dzień dobry, chcesz popatrzeć jak karmię pisklęta?  –  zapytała

    –  Tak, bardzo!

    –  Cip, cip, cip  –  wołała ciocia Julia i mnóstwo kur i ich piskląt przyleciało do rozsypywanego ziarna i resztek wczorajszego jedzenia. Mirek pomagał cioci rozsypywać ziarno. Jak zobaczył takie mnóstwo piskląt, zaraz chciał wziąć jednego na ręce. I nawet dawały mu się brać, choć były głodne i wolały być ze swymi na posiłku.

    –  Czy mogę pokazać Joli pisklęta?  –  zapytał.

    –  Raczej niech jedzą  –  odparła ciocia Julia.

    Mirek postawił pisklaka na ziemi i pobiegł po Jolę.

    –  Jolu, choć zobaczyć pisklęta –  wołał do kuzynki wbiegając do ogrodu.

    –  Przyniosłeś masło i wędlinę?  –  zapytała ciocia Alina.

    –  Ojej zapomniałem, już idę  –  odparł Mirek.

    Jola i Mirek poszli razem do studni. Joli bardzo się spodobały pisklęta. Głaskała i pieściła je mile. Mirek międzyczasie wyciągnął masło i wędlinę ze studni. Zabawa z pisklętami przeciągała się i po pewnym czasie dało się słyszeć głos zza płotu cioci Aliny.

    –  Dzieci, chodźcie na śniadanie.

    –  Już, już idziemy  –  zawołali razem Jola i Mirek.

    Właśnie w tej chwili wyszedł z sieni ich kuzyn Mateusz lat około 7. Gdy ich zobaczył, przyłączył się do nich i chciał się bawić razem z nimi i pisklętami.

    –  Musimy już iść Mateuszu   –  wołały dzieci.

    –  Czy mogę do was przyjść?  –  zapytał Mateusz.

    –  Dobrze, ale my teraz idziemy na śniadanie  –  stwierdzili zgodnie.

    –  Mateuszu, chodźże wreszcie na śniadanie  –  słychać było surowy głos cioci Julii z kuchni.

    Mirek i Jola poszli szybko do siebie na śniadanie, a Mateusz do siebie. U cioci Julii była jeszcze jej córka Renia lat 12 oraz dwoje synów starszych wiekiem Jasio lat 20 i Wiesio lat 22, którzy ze swoim ojcem Julianem lat 51 gospodarzyli na posiadłości. Córka Renia pomagała mamie w kuchni i w domu oraz przy wychowaniu Mateusza. Tam nie mieli czasu na nic.

Liczyła się praca i obowiązek. Całe gospodarstwo wymagało ciągłej czujności. Trzeba przyznać, że prowadzili go nienagannie. Wujek Julian dowodził całym przedsięwzięciem. Rozdawał polecenia, co, kto i kiedy ma robić i jaka praca jest najpilniejsza. Wszystkie prace musiały być zrobione na czas. Nie można było się ociągać. Chyba, że pogoda krzyżowała plan pracy, wtedy korygował kolejność zajęcia. Jego synowie Jasiu i Wiesio pomagali mu ogromnie we wszystkich pracach. Ciocia Julia i wujek Julian mieli jeszcze dwójkę starszych dzieci, ale one były już na swoim, daleko w kraju. Przyjeżdżali sporadycznie w odwiedziny. Tak, więc cały ciężar gospodarzenia spoczywał na barkach rodziny Julii i Juliana Ziętarków.

    –  Długo was nie było  –  stwierdziła ciocia Alina.

    –  Ciociu, jakie tam są śliczne pisklęta  –  powiedziała Jola.

    Ciocia uśmiechnęła się i zapraszała Jolę i Mirka do posiłku przygotowanego na stole polowym przed kuchenką. Mirek widział, że ciocia Alina większymi względami darzy Jolę i że jej wybaczy spóźnienie, więc bez obawy z uśmiechem pod nosem usiadł na ławce przy stole pod gruszą. Lubił te posiłki na wolnym powietrzu, dodawało apetytu. Ciocia Alina bardzo dbała o nich. Nie chciała, aby siostry zarzuciły jej, że zaniedbuje ich pociechy. Mirek był synem jej ulubionej siostry Marusi z Rzeszowa, a Jola córką kolejnej siostry Grażyny z Łodzi. Wszystkich sióstr ogółem było sześć i do tego jeden brat, ale ten mieszkał za granicą, gdzie wywędrował w czasie wojny do Brazylii. Cała rodzina zresztą, cieszyła się od dawna dobrą opinią. Wszyscy w okolicy znali sympatyczne siostry Kruszynki i kiedyś ich rodziców Genowefę i Jakuba, czyli dziadków Mirka i Joli. Tak, więc, nasi wakacjusze na Niwie Karolińskiej zawsze mogli spotkać się we wiosce ze sympatią i dobrym słowem. Szczególnie, gdy byli w sklepie czy na plebani u proboszcza.

    Ładna pogoda zachęcała Mirka i Jolę do zabawy w ogrodzie. Wymyślali sobie przeróżne zabawy. Po śniadaniu pobiegali trochę po ogrodzie, choć ciocia Alina zapowiedziała im, aby uważali na kwiaty, aby ich nie podeptać w czasie zabawy. Tego się trzymali, aby nie zrobić cioci przykrości i chodzili raczej wydeptanymi ścieżkami. Wszystko ich ciekawiło. Gdy zobaczyli jakiś ładny zakątek, to na chwilę chowali się w nim. Znowu, gdy natrafili na ładnego motyla to zaczęli mu się przyglądać, a potem gonić go bez pozytywnego efektu złapania. Wszędzie było ich pełno. Ciocia Alina miała duży ogród, więc było gdzie chodzić. Po pewnym czasie, gdy byli już trochę zmęczeni, przychodzili do dużego klonu i huśtali się na huśtawce zrobionej z łańcucha i deseczki, zamocowanej na grubej gałęzi. Deseczka była luźna i zakładali ją na ten łańcuch i huśtali się na zmianę. Huśtawkę wykonał kiedyś dla nich jakiś znajomy cieśla cioci Aliny z Karolina. To miejsce przy huśtawce pod klonem, było ulubionym miejscem zabaw Mirka i Joli. Każdą wolną chwilę spędzali w pobliżu klonu i huśtawki.  /.../

 

 


 

 


 

 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz